|
...Wstecz/
Zbyszek Lewiński
I Punkt Prawa Zucha - Wiedeń
To było jesienią ubiegłego roku. Jacek przyszedł
na zbiórkę smutny. Żegnał się z nami, obiecywał systematycznie pisać.
Czasem w rozmowie z kolegami widać było błysk w jego oczach, gdy
opowiadał o tym, że wraz z rodzicami wyjeżdżał do Ameryki,
będzie miał samochód i mnóstwo pieniędzy. na początku listopada
przyszła od Jacka kolorowa kartka z Wiednia, a kilka dni później list.
Pisał w nim o tym, że wraz z rodzicami i siostrą mieszka
w dużej sali obozu dla emigrantów, razem z innymi polskimi rodzinami.
do szkoły nie chodzi, czasem trochę bawi się z nowymi kolegami, ale
tęskni do nas. Napisaliśmy bardzo serdeczny list. Chyba go jednak nie
otrzymał, bo przed świętami Bożego Narodzenia wraz z kartką
i życzeniami przysłał bardzo smutny kilkustronicowy list. Pisał,
że niektórzy jego koledzy powyjeżdżali do Australii, nowych nie ma,
tęsknię za kolegami z klasy, za zuchowymi zbiórkami, nawet
za „Punią” – czarną suczką jego młodszej siostry, która została u
sąsiadów. Miał żal do nas, że nie odpisaliśmy. Napisaliśmy wtedy
kilka listów wierząc, że przynajmniej jeden z nich dotrze
do Wiednia. Faktycznie, niektórzy z nas otrzymali od Jacka widokówki
z Wiednia, a Piotrek i ja – listy. Jak zwykle pisał o swej tęsknocie
do Polski, do naszej szkoły. Wspominał ostatnią kolonię zuchową
w Jastrowiu, prosił, żeby mu przysłać „Płomyczek”. Sytuacja w tamtych
czasach nie pozwoliła nam wysłać Jackowi przygotowanej przez nas paczki
z czasopismami, książkami i drobnymi maskotkami. Napisaliśmy jednak
listy, najserdeczniejsze jakie potrafiliśmy.
Gdzieś w końcu marca Jacek napisał znów. Gdyby tak można było ten
list wycisnąć, tak jak wyciska się mokrą bieliznę, pewnie napełnilibyśmy
wiaderko Jackowymi łzami. A w połowie kwietnia, w sobotę, gdy nie
było lekcji , a w szkole „rządziły” zuchy , przed rozpoczęciem
zbiórki Orląt, otworzyły się drzwi zuchowej chatki i stanął w nich
... Jacek. Szczęśliwy jak nigdy, z podkrążonymi oczami, rzucił mi
się na szyję, wręczył niewielką maskotkę – tyrolskiego górala,
i rozpłakał się. Chłopcy skoczyli przywitać się, zapomnieli,
że minęła jedenasta i czas rozpocząć zbiórkę. Siedzieliśmy przy
kominku i jeden przez drugiego wypytywaliśmy Jacka, jak to się stało,
że znów jest z nami. Opowiedział, że kilka godzin temu powrócił
wraz z rodzicami z Wiednia. Mieli już podobno bilety
do Melbourne w Australii, ale rodzicom brakło odwagi przeciwstawić
się tęsknocie Jacka i Moniki. Wrócili do Polski, do tej Polski,
w której Jacek musiał nadal chodzić do szkoły pieszo,
bo o samochodzie nie było co marzyć, do tej Polski,
w której na „mnóstwo pieniędzy” nie było co liczyć, ale którą Jacek
ukochał najbardziej, w której miał kolegów, miał „swoje” Góry
Świętokrzyskie, swoją panią w szkole i swojego druha w drużynie.
...Wstecz/
| |